czwartek, 19 maja 2011

Co Swanko widziało


Jak chyba wszyscy już wiedzą, wtorkowy koncert Swans w Gdańsku się jednak nie odbył. Jest na ten temat już od groma dyskusji, najbardziej zdecydowane zdanie mają oczywiście ci, których tam w ogóle nie było. Ja przez parę chwil znajdowałem się niedaleko centrum wydarzeń, opiszę po prostu co widziałem.

Miałem na tym koncercie być bileterem, w końcu byłem człowiekiem od przynieś-wynieś-pozamiataj-i po angielsku pogadaj, którą to funkcję przyjąłem z dużą radością. Pod scenę dotarłem kilka godzin przed koncertem, nic nie zapowiadało katastrofy, tylko zwykłą rzeź niewiniątek (czyt. koncert Swansów). Trwały przygotowania do próby dźwięku, cały sprzęt i instrumenty były na scenie; za konsoletą zauważyłem nie kogo innego, a lidera zespołu Kombi z lat 80. Muzycy wyluzowani, Thor, basista i James Blackshaw w najlepsze żartują, gitarzysta Westberg (dużo wyższy niż się spodziewałem) spokojnie przespacerował się nad wodę, melancholijnie spojrzał w dal i zrobił kilka zdjęć swoją Zorką 5. Nawet Gira, kiedy udało mi się do niego podejść, zapytany o możliwość zrobienia z nim wywiadu, odparł - Z przyjemnością pogadam z Tobą po koncercie - z czymś w rodzaju uprzejmego uśmiechu na pociągłej facjacie.

Na miejsce koncertu wróciłem około dwudziestej, czyli dwie godziny, dwie ulewy i jedną tęczę później. Cały sprzęt został zapakowany do futerałów, muzycy szybko znosili go do swojego piętrowego autobusu z holenderską rejestracją. Tour menedżerka zespołu, energicznie gestykulując, mówiła: - Tu jest deszcz, nie możemy grać, powinien być w takim razie plan awaryjny, ale - tu zaczęła, nieco zbyt teatralnie jak na mój gust, mrugać oczami - gdzie jest plan awaryjny? Heloł! Nie ma planu awaryjnego! Jeśli znajdziecie nam klub, to zagramy, jak nie, to nie - i skierowała kroki w stronę wejścia do autobusu. Otworzyła zamkiem szyfrowym drzwi, dodała: -My mamy tutaj poważne wewnętrzne problemy, dużo większe niż to - wskazała na scenę niedoszłego show. Sprawnym ruchem zdążyła wziąć do środka dwie siatki mieszczące siedemnaście browarów (zamawiali 18, ale zdenerwowany organizator się w międzyczasie poczęstował) zanim drzwi się automatycznie zamknęły.
Muzycy nagle stali się nieuchwytni. Gitarzysta Hahn, poproszony po chwili o potwierdzenie słów menedżerki, cierpliwie zaczął tłumaczyć, że jak dojadą do klubu i się rozstawią, to zaczną o północy, wyjadą o czwartej, a jutro grają, cytując Omenęę Mensah, u Niemca i będą wykończeni i tu, i tu. Kontrakt, siła wyższa, napięty plan - sami rozumiecie.
Kilka razy wychodzi z autobusu sam Michael Gira, doklepuje kwestie kontraktowe z organizatorem. Zmęczonym tonem powtarza, że nie ma nic nikomu za złe, docenia nasz entuzjazm, ale nie zagrają. Organizator w tym momencie walczy już tylko o to, by Swansi nie wyjeżdżali od nas wkurwieni. Gira, zapytany czy może pójdą po prostu do klubu na piwo/kawę i pogaduchy, odpowiada: - Nieeee... ja po prostu chcę już jechać. Na chwilę uchyla oficjalną maskę, dodaje: Jestem wyczerpany...trzydzieści lat w trasie...
Jest to już tylko mój domysł i moja interpretacja, ale odniosłem wrażenie, jakby starał się wbrew wszystkiemu zachować spokój i bardzo uważał, aby niepotrzebnym słowem nikogo nie obrazić i nie potęgować jakiejś rzeczywiście pojebanej sytuacji, jaką mogli mieć u siebie. Paląc cygaro, kilka razy powiedział "God bless you", a kiedy mama organizatora powiedziała mu, że modliła się za ten koncert, smutno się uśmiechnął, ukłonił i pozdrowił ją znakiem krzyża. Stojąc blisko, nie dostrzegłem w tym żadnej ironii. Kiedy autobus ruszył, z tym samym smutnym uśmiechem pomachał do nas - i tyle.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ja też bez budowania niepotrzebnych napięć dodam: Po prostu niezwykłe.

sierus

Anonimowy pisze...

heh, a więc dobrze, że nie dojechałem. co za historia...

pozdrawiam,

rd

Anonimowy pisze...

Maybe next time....
sytri :)

mietek pisze...

"maybe next time" - to samo usłyszała jedna pani, która przyjechała do Londynu dzień po całkowitym zaćmieniu słońca :)
odwołano jeszcze dwa koncerty - 20 i 22 maja

joe pisze...

heh, sterczałąm wtedy w deszczu i ja przed ta historyczną bramą... Nie powiem- towarzystwo było nad wyraz przyjemne :-)