Niewiele łączy te dwie pozycje dyskograficzne Miszcza. Chyba tylko to, że na pierwszej z nich sięgnął dna, a druga to jego święty szczyt.
Płyta "Obiad rodzinny" wcale nie musiała być taka zła. Repertuar tak samo nierówny jak na poprzednim albumie, jest i wodolejstwo, i absolutne klasyki ("Szajba", "Lubię wrony", "Przedostatni walc"). Zarżnął tę płytę sam Młynarski, wykonując te hity z potwornie nieznośną manierą - ojej, jakie to śmieszne jest co ja tu śpiewam, ludzie. Przefajnowane do granic nudności. (Najgorszy utwór - "Weź pan siekierkę".) Te same hiciory parę lat później zaśpiewał na żywo w wersjach, że tak powiem, kanonicznych - zostały ocalone dla potomności na albumie "Szajba".
"Układanka" to też, podobnie jak "Szajba", płyta koncertowa - wróć! nie płyta, tylko kaseta. Nagrana w czasie pierwszej Solidarności, kiedy już (przez chwilę) wolno było mówić więcej, a jeszcze się Miszczowi chciało. (Na płycie "Jeszcze w zielone gramy" nagranej tuż po odzyskaniu niepodległości było słychać już jakieś zmęczenie.) Tu - po prostu 33 minuty czadu. Nasz artysta zastosował formułę all killer, no filler, którą 20 lat później ściągnęli od niego na swojej pierwszej płycie The Strokes.
Tu jest "Obiad" (znów niski bitrejt, sorki), a tu "Układanka" (podziękujmy koledze Au za zgranie dobrze brzmiącej kasety - mój egzemplarz słychać jakby z trumny).
PS. a czemu "Wu Młynarski"? posłuchajcie pierwszego numeru z "Układanki".
1 komentarz:
Obiad tez ukazał się na CD i też podsyłałem
Prześlij komentarz