piątek, 5 października 2012

Nod - "Radio Giddy-up", 1999

Brakuje mi słów, by wyrazić geniusz tego zespołu. Ja nie mam wątpliwości, to jest jedna z wielkich płyt tego świata, niczym Mercy Mercy Mercy Adderleya, albo jedynka Klausa Mitffocha. Problem w tym, że ta muzyka nie robi nic, by nas do siebie przekonać. Panowie siedzą sobie skupieni na dźwiękach, a raczej na tym, by je wydobyć z instrumentów na optymalnie nieprzymilny sposób. W tym szaleństwie jest metoda, jak mawiał porucznik Borewicz. A może to nie on?  Może to szwagier mój, Prochowicz?
 Ps. Nawet nie wiedziałem, że zespół znów gra i mają nawet nową płytę. Ta (i dwie inne) wydana była w wytwórni Steve'a Shelleya z Sonic Youth.


I can't find the right words to express this band's genius. "Radio Giddyup" is one of this world's great albums, I've no doubt about it. It's just that the music doesn't do anything to appeal to the listener - the bandmembers just play the music and make sure there's just the right dose of ugliness to it. So there is a method to this madness.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Panie Mietku!
Słabe to! Nic nie kumam, w ogóle nie rozumiem!
A muszę przyznać, że w młodości należałem do tej samej subkultury tzn. nosiłem glany i słuchałem Pendereckiego (i Piernika, ale boję się przyznać).

Nod'a zaś nie rozumiem :-(


Mimo to szczerze pozdrawiam i proszę o jeszcze

mietek pisze...

dzięki za zaufanie.

Nod balansują na krawędzi między, bo ja wiem, free i rockiem. wymaga to od grajacego koncentracji uwagi - utwór numer 2 i utwór przedostatni to chyba najlepsze na to przykłady. no i nie jest to jakiś jednorazowy wybryk, tylko któraś z kolei płyta zespołu, który nagrał ją w dziesiątym roku swojego istnienia. dam niedługo skany wywiadu właśnie z czasów pomiędzy nagraniem i wydaniem Radio Giddyup.
a w najbliższych planach jeszcze trochę nagrań ze Skrzyżowania Kultur. najlepszego.